Led Zeppelin

9,1
7 ocen muzyki
powrót do forum osoby Led Zeppelin

Ale jakby trzymali cały czas poziom jak w Led Zepppelin I, II, IV, Physical Graffiti, i Presence, to by było zarąbiście :D
Moja Ocena Albumów
Led Zeppelin I - 9.9
Świetny album, dużo bluesa, dużo ostrego rocka, jest tam najwięcej moich ulubionych utworów.
Led Zeppelin II - 10.0
Cudowne nowe wcielenie Led Zeppelin - ostro, chaotycznie, ale w jakiś harmonijny sposób. Page jest geniuszem!
Led Zeppelin III - 9.5
Po 2 latach rocka i bluesa, przyszedł czas na folk, i delikatniejsze brzmienia, wyjątkami są Immigrant Song, Since I've been loving You, Celebration Day. Zmienili styl, ale pozostali boscy!
Led Zeppelin IV - 9.7
Skończyło się błogie tworzenie aksamitnych utworów w bron-y-aur i przeniesliśmy się już do strego rocka ponownie, przykładem są rock and roll i black dog. Chociaż zostało troche z folku i mistycznych opoweściach(The Battle Of Evermore, Misty Mountain Hop) Dodam że zamieszczony jest na tym albumie ich najlepszy utwór czyli Stairway To Heaven.
Houses Of The Holy - 9.2
Ciekawy, posiadający wiele jasnych i optymistycznych przesłań, członkowie zespołu mieli przy jego nagrywaniu dużo dobrego humoru.
Physical Graffiti - 9.8
Dwupłytowy album, zawierający potężną dawkę rocka, najbardziej klimatyczny ze wszystkich.
Presence - 9.8 - 1976 rok, przez Jimmy'ego Page'a uważany za najbardziej twórczy rok w jego cąłej karierze Led Zeppelin, jest to tez jego ulubiony album. Ponadto żeby go polubić trzeba ,,dorosnąć'' do tego typu Zeppelinów. Pamiętam pierwsze razy kiedy przesłuchiwałem całość, i wydawało m się koszmarnie nudne, teraz jest to jeden z moich ulubionych albumów.
In Through The Out Door - 8.9. Należy wspomnieć o nim że był do całościowa album Planta i Jonesa. Niestety są na nim umieszczone tylko 3, klimatycznie, Zeppelinowskie utwory: I'm Gonna Crawl, All My Love, In The Evening. Reszta odbiega całkowicie, od starego dobrego stylu zespołu.
CODA- 9.2 Lepszy od poprzedniego, zawiera sklecone, odrzucone przez zespół kawałki, z poszczególnych albumów, ale jednak bardziej przypominające brzmieniem i zawartością stary klasyczny styl Led Zeppelin.
Średnia ocen : 9,5 oczywiście moim zdaniem.
A Wy na co oceniacie poszczególne albumy? Zapraszam do dyskusji ;)

cezarywi

Po części się z Tobą zgadzam, z tym że trochę wyżej cenię sobie Pink Floyd, jednakże Led Zeppelin też mógłbym nazwać swoim mentorem muzycznym :) Zdecydowanie jeden z najgenialniejszych rockowych zespołów w uniwersum, diabelnie wysoki poziom przez całą niemal karierę.

Led Zeppelin I - 10/10

Najbardziej równy album, i mój ulubiony w dyskografii Zeppów. Rozpoczyna się prostym, rock n rollowym kawałkiem "Good Times, Bad Times" z ciekawymi riffami. Po niespełna 3 minutach dostajemy Babe I'm Gonna Leave You - spokojną z początku balladę, która rozkręca się w miarę trwania, Plant pokazuje po raz pierwszy duże możliwości wokalne. Następny na płycie snujący się, senny, bluesowy You Shook Me - kolejny bardzo udany kawałek, i znów Plant zasługuję na pochwałę. Docieramy do (mym zdaniem) najciekawszej kompozycji na płycie, Dazed and Confused. O tym utworze powiedziano już wszystko, nie mniej chciałbym napisać o tym, że w tym kawałku Zeppelin udowadnia jak dobrą jest kapelą. Zaczyna się od basu Jonesa, po czym dołącza do niego Page i ... wchodzi Plant z wokalem, powtórzę się, znów wykonał to genialnie. Utwór snuję się bluesowym rytmem, po chwili przyspiesza go Page z riffem na zabój przypominającym "Paranoid" Black Sabbath, i znów uspokojenie i zwolnienie rytmu. Powoli się rozkręca by w końcu Page popisał się swoim patentem - grą smyczkiem na gitarze. Ryzykowne posunięcie, ale jakże owocne, to ten fragment nadaję utworowi wyjątkowości. Po zabawie ze smyczkiem, kompozycja rusza do przodu, i niemałym popisem Bonhama za perkusją. Znów zwolnienie, i koniec. Po prostu geniusz :) Mógłbym napisać o pozostałych utworach, nie mniej ograniczę się jedynie do napisania że są one równie wyjątkowe i udane jak pierwsze cztery. Zdaję sobie sprawę, że płyta ta jest w dużej mierzę zbiorem kowerów ... ale jakich kowerów! Debiut jest moją ulubioną płytą już dobre 2 lata i wątpię by w przyszłości został zastąpiony innym.

Led Zeppelin II - 9/10

Jeśli spytać by się któregoś fana rocka, o to która płyta zawiera najwięcej legendarnych riffów, jestem pewien że ankietowani wymieniali by głównie "Paranoid" Black Sabbath, "Deep Purple In Rock" Deep Purple i właśnie "Led Zeppelin II". I tak, to właśnie riffy tworzą ten album wyjątkowym. Zaczynamy legendarną kompozycją "Whole Lotta Love", jednym z najbardziej popularnych utworów grupy. Chwytliwy riff, zabawa gitarą Page'a i kompozycja leci swą hard rockową ścieżką, aż do psychodelicznej, odrealnionej wręcz części. W tle możemy usłyszeć jęki Planta, Bonhama nadającemu rytm i Page'a znów bawiącego się gitarą. Psychodeliczną część przerywa Bonham, po czym wchodzi Page z rewelacyjną solówką. I koniec. Następny "What Is And What Should Never Be" zaczyna się delikatnym głosem Planta i spokojnym, luźnym klimatem. Potem mamy przyspieszenia i wracanie do spokoju. Page znów błyszczy solówką, a Jones tworzy świetne tło. "The Lemon Song" i znów kapitalny riff, świetny utwór hard rockowy z nagłymi przyspieszeniami. W "Thank You" słyszymy na początku gitarę akustyczną, po pewnym czasie dołącza do niej perkusja oraz wokal i klawisze (tworzące fantastyczny klimat całej kompozycji). "Heartbreaker" to ponowne pokazanie klasy przez lorda riffów, Jimmy'ego Page'a. Mamy tu więc sporą dawkę hard rocka z najwyższej półki. Podobnie jak w "jedynce" pisanie o reszcie utworów jest zbyteczne, dalej jest tak samo dobrze jak na początku. Więc czemu nie ma dychy? Otóż, brak spójności. Zawsze był to dla mnie ważny aspekt, a tu jakby każda kompozycja robiła za osobną rewelację. Nie mniej, jest to kolejny album z którym każdy szanujący się fan rocka powinien się zapoznać.

Led Zeppelin III - 9/10

I tak mamy rok 1970. Wielki rok. Wychodzą dwie płyty Black Sabbath mające zdefiniować gatunek nazwany później metalem. Wychodzi "Deep Purple In Rock" czyli najlepsza płyta hard rockowa, jaką ten świat widział (subiektywna opinia). Mamy jeszcze Beatlesów, "tych od których wszystko się zaczęło" , dostarczających nam dobrą płytę Let it Be, będącą definitywnym pożegnaniem Bitli z muzyką. Nie ma co rozpaczać, każdy z panów później się rozkręcił na solowych płytach (szczególnie Harrison). Żeby ten rok był jeszcze lepszy, wychodzi opisywana teraz przeze mnie płyta. Jakie mamy zmiany? Mniej bluesowo, mniej hard rockowo, za to bardziej folkowo. Niebezpieczne zagranie, jednak zespół który tu wychwalam sprawdzał się świetnie w różnorakich gatunkach, także w folku. Nie mniej nie brakuję tu śladów przeszłości. Już w zaczynającym płytę "Immigrant Song" słyszymy chwytliwy riff i wyciągającego długie dźwięki Planta. Niespełna 2-minutowa kompozycja jest świetnym otwieraczem, może przywodzić na myśl debiut w którym także dostaliśmy niespełna 2-minutowy, hard rockowy popis królów rocka. Następnie dostajemy pierwszy folkowy popis, "Friends" , ze świetnymi klawiszami Jonesa i podniosłym nastrojem. Zdecydowanie świetne zapoznanie fanów z tym, czym zespół będzie błyszczał na kolejnych płytach. Numerem trzy jest "Celebration Day". Podobnie jak otwierający Immigrant, tak i ta kompozycja przywodzi na myśl hard rockową stronę Zeppelinów. Mamy tu chwytliwy refren w którym Plant śpiewa : "My, my, my, I'm so happy, / I'm gonna join the band, /
We are gonna dance and sing in celebration, / We are in the promised land." Kolejny raz, do niczego nie można się przyczepić. Czwarty numer to mój ulubiony blues rockowy utwór Zeppelinów. Mowa tu o "Since I've Been Loving You". Mógłbym się rozpisać o cudowności owej kompozycji, ale po co? To perfekcyjny utwór, niczego mu nie brakuje. Kolejny raz ograniczę się do pierwszych kompozycji, jednak z dumą polecić mogę także dalszą część, którą jest trochę gorsza od pierwszej, ale ciągle dostajemy wyraziste, rockowe granie.

Led Zeppelin IV - 9/10

No i przyszedł czas na tą najpopularniejszą, tą najbardziej uznaną i legendarną - czwórkę. Nim przejdę do omawiania poszczególnych kompozycji, chciałbym napisać o czymś co zrobiło na mnie duże wrażenie i spotęgowało szacunek do zespołu. Otóż - okładka. Widzimy obraz na ścianie, i to właściwie tyle. Nie ma nazwy zespołu, nie ma tytułu płyty. Tylko obraz. Co jest w tym imponującego? To, że panowie stworzyli swoją najbardziej legendarną płytę, można powiedzieć, nawet nie podpisując się pod nią. Każdy fan wie, że Zeppelin nie bawili się w wydawanie singli, i to także pieczętuję zespół jako absolutnie anty-komercyjny. Ale do rzeczy. Co jest w tym albumie, że przyciągnął tylu ludzi? Oczywiście, wyjątkowa kompozycja, przez wielu nazywana najlepszą w historii rocka, Stairway to Heaven. Tak, to zdecydowanie główna przyczyna, choć nie tylko. Jedna wybitna kompozycja nie uratowałaby płyty, i jak się okazało, wcale nie musiała. I tu przechodzimy do początku płyty, otwieracza - "Black Dog". Słuchając tego człowiek wie, że nie ma do czynienia z byle czym. Legendarny riff, przerywany głosem Planta to już klasyk. Cała kompozycja pędzi swoim hard rockowym torem, co dla niektórych fanów, mogło okazać się dobrą wiadomością, po folkowych ekscesach na poprzedniej płycie. A więc zaczęło się legendarną kompozycją. Czy to możliwe by następna kompozycja okazała się równie wspaniała? Tak, w końcu mamy do czynienia z gigantami rocka. "Rock n Roll" druga na płycie kompozycja zaczyna się od bębnowego wstępu Bonhama, po czym wkracza Page z kolejnym fantastycznym riffem. Jak tytuł wskazuję, jest to duża dawka rock n rollowej energii. Kolejna kompozycja, kolejny klasyk. Mamy za sobą dwa hard rockowe giganty, co dalej? Jak to u Zeppelinów bywało, zatrzymanie akcji. Nie gorsza od pozostałych, "The Battle of Evermore" , to akustyczna, nastrojowa ballada. Znów strzał w dziesiątkę ! A teraz moment na który wszyscy czekali - Stairway to Heaven. Tak naprawdę, niemal każdy wpada w zachwyt po jej usłyszeniu, każdy szanujący się fan rocka z pewnością grał główny riff na gitarze. Jak ująć takie dzieło w kilku słowach? Zaczyna się akustycznym riffem, wejście Planta i jego opanowanego, spokojnego głosu. Kompozycja kroczy tą drogą, aż do zachwalanego tak wejścia perkusji. O tak, wejście perkusji! Niesamowita rzecz, po której można zauważyć, że zaczyna ona przyspieszać. Kompozycja zmieniając kurs, kroczy nową drogą. Aż do solówki i poprzedzającą ją zapowiedzią perkusyjną. Słucham często tej kompozycji, za każdym razem gdy solówka ma wejść, odczuwam coś na kształt muzycznej ekstazy :) Genialna, jedna z najlepszych w historii rocka solówek. Wydawałoby się, że to koniec emocji. Nic bardziej mylnego. Gdy po solówce słyszymy wejście wokalne Planta, nie mamy wątpliwości że zetknęliśmy się z czymś wyjątkowym, niezwykłym. Kontynuując tradycję, zakończę na czwartej kompozycji, i może robię się nudny, ale dalsza część tak samo jak w albumach wyżej, jest po prostu genialna. Rockowy geniusz i pomnik dla talentu czterech niezwykle uzdolnionych muzyków. Jeśli ktoś by pytał o to, czemu pomimo takiego wychwalania nie dam jej najwyżej noty, odpowiem żeby patrzył na uzasadnienie przy "dwójce" ;)

Houses of the Holy - 9/10

Nagrywasz cztery rewelacyjne albumy pod rząd, w krótkim czasie. Co robisz? Zapewne wyruszasz w trasę oraz odpoczywasz. Tak też zrobili Zeppelini. Można by pomyśleć, że po 2 letniej przerwie, spontaniczność z gry i lekkość z jaką nagrali cztery pierwsze płyty może się ulotnić. Tak się nie stało. Jest to na pewno album inny od poprzednich, jednak wciąż zachwycający pomysłowością i różnorodnością. Zaczynający płytę "The Song Remains the Same" udowadnia, że ten zespół ma jeszcze wiele do zaoferowania. Gitara tworzy z perkusją i basem zgrane trio, wszystko gra jak należy, wszystko gra tak jak u Led Zeppelin - doskonale. Dalej jest tak samo, świetnie. Świetne solówki, świetny Plant i wszystko perfekcyjnie ze sobą gra. "The Rain Song" to bardzo delikatny numer, stanowiący świetny kontrast dla hard rockowego otwieracza. Czyli typowe Led Zeppelin, bawi się z nami serwując wyrafinowane kompozycję, jakby z zupełnie innej bajki. "Over the Hills and Far Away" to akustyczny numer, który potwierdza że Page posługiwał się gitarą akustyczną równie sprawnie co elektryczną. W "The Crunge" na początku słyszymy rozmowę ludzi w tle, po czym wchodzi Bonham z rytmem, który ma już dryfować aż do końca. Koledzy z zespołu dzielnie go wspierają - najpierw Jones, świetnie wpasowujący się w rytm nakreślony wcześniej przez Bonhama. Dołącza się Page i jego gitara stanowiąca kolejny element tej zacnej kompozycji. Ostatni wchodzi Plant, świetnie rozumiejący się z resztą kolegów. Podsumowując - płyta inna od poprzednich, jednak równie wielka i udowadniająca to, jak kapitalnym zespołem jest Zeppelin.

Physical Graffiti - 8/10

Kolejne dwa lata Led Zeppelin kazali czekać swoim fanom na nowe wydawnictwo. Czy ich muzyczne oczekiwania zostały zaspokojone? Z pewnością. Jednak jest to płyta nierówna, mająca genialne momenty (Kashmir, In My Time of Dying, The Rover, Bron-Yr-Aur) bardzo dobre (Custard Pie, Houses of the Holy, Black Country Woman) i niestety dobre lub przeciętne (Night Flight, The Wanton Song). Ciężko mi się słucha tej płyty ze względu na brak spójności, które w mniejszym lub większym stopniu cechowały poprzednie płyty. Jasne, jest tu dużo rozmaitych stylów, jednak nie wszystko jest udane. Pomimo paru niewypałów byłbym muzycznym ignorantem, gdybym nie umiał docenić tych rewelacyjnych momentów. A jest czego posłuchać, różnorodność wychodzi na dobre tym wyjątkowym kompozycjom.

Presence - 6/10

Po niespójnym, lecz momentami wgniatającym w słuchawki "Physical Graffiti" Zeppelin wciąż miało ochotę na eksperymenty i chwała im za to. Wszak rozwój w muzyce jest bardzo ważny. Nie powiedziałbym, żeby "Presence" była złą płytą, ba, zawiera moją ulubioną kompozycję tego zespołu (otwierający Achilles Last Stand), lecz jedna kompozycja nie pociągnie płyty. Reszta oczywiście nie jest dnem i metrem mułu, ale jest wyraźnie gorzej. Wspomniany już Achilles Last Stand to zdecydowanie najmocniejszy moment płyty - 10 minutowy, progresywny gigant jest być może najbardziej epickim utworem jaki Led Zeppelin kiedykolwiek wydali. Po takim czymś spodziewałem się płyty na miarę pierwszych pięciu, a dostałem dobry materiał z gorszymi momentami. Kompozycją na którą jeszcze warto zwrócić uwagę to Tea For One, udane zakończenie płyty, równie progresywne co otwieracz. Niestety reszta jest albo dobra albo przeciętna. Można by powiedzieć, że to i tak fantastycznie i byłoby to prawdą. Po prostu spodziewałem się trochę więcej i chyba się przeliczyłem. Nie mniej chętnie wracam do tej płyty, być może moje stanowisko zmieni się w przyszłości, na razie ocena 6.

In Through the Out Door - 5/10

Muzycznych poszukiwań ciąg dalszy. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Fanów mogły zrazić syntezatory w kompozycjach, jednak tragedii nie ma. Jest za to płyta - zupełnie inna od poprzedników, będące dowodem na to, że Zeppelini byli otwartym zespołem i byli skłonni stracić fanów, na rzecz spełnienia swoich artystycznych wizji. To się ceni. Najmocniejsze momenty płyty? Zdecydowanie All My Love oraz Fool in the Rain, obydwie kompozycje są charakterystyczne, mają charakter i swój indywidualny charakter. Potem już tak wesoło nie jest. Chociaż, po zastanowieniu do jednego worka z dwoma wcześniej wymienionymi utworami dorzuciłbym Hot Dog, sympatyczne granie. Reszta jest albo przeciętna, albo zwyczajnie słaba. Od czasu do czasu powracam do niej, mając nadzieję że podejdzie mi trochę bardziej, jednak nic z tych rzeczy - to jeden z tych albumów, które smakują tak samo za pierwszym jak i za setnym przesłuchaniem.

Coda - .../10

Każdy kto znał Bonza, wiedział że jest on typem rockmana - nie stroił od używek, alkoholu, a mając żonę, zdradzał ją. To wszystko jednak było nieważne gdy zaczynał grać. Zainspirował wielu perkusistów i dokonał pewnego rodzaju rewolucji w grze na perkusji. Jego śmierć w 1980 roku spowodowała rozwiązanie zespołu. W ciągu kolejnych kilku lat zespół reaktywował się na pojedyncze koncerty, a Plant i Page nagrali nawet razem płytę. Ale do rzeczy - Coda jest zbiorem odrzutów, mniej lub bardziej udanych, jednak z tego właśnie powodu ciężko mi było ją ocenić. W końcu zdecydowałem się na zostawienie go bez oceny. Czy go lubię? Jak najbardziej, jest wiele fajnych momentów jak choćby "Bonzo's Montreux" pokazujący jak wielkim perkusistą był John Bonham. Nie chcę pisać o każdej z kompozycji, to nie tego typu płyta. To bardziej hołd dla tragicznie zmarłego członka zespołu. I jako hołd - wypada dobrze. Fanom Led Zeppelin polecam, inni raczej nie będą zachwyceni.

Uff, no to wszystko :) Mam nadzieję, że przyszłe pokolenia również docenią moc muzyki Led Zeppelin i innych rockowych gigantów, choć w otaczającym nas kiczu i tandecie, coraz bardziej tracę w to wiarę. Podsumowując - Led Zeppelin to zdecydowanie jeden z najlepszych rockowych zespołów jakich ta ziemia nosiła, i bądźmy im wdzięczni za to, że ciągle stanowią inspirację i przyprawiają nas o różne emocje.

MrCrowley15

Cudowne wypociny :D Ja również znam floydów, lecz ich muzyka jest dla mnie uspokojeniem, w deszczowe dni, lub popchnięciem mojego mózgu do ciągłych refleksji, typu, sensu zycia, pokonania barier zmysłów, najbardziej lubie dark side of the moon, własnie za ten klimat. Ale cóż, styl Zeppelinów bardziej mi leży.
To co mi się podobało w Twojej recenzji to spójność, i to że zaciekawiasz swoim stylem pisania, wszystkie stwierdzenia wyjaśniasz, logicznie i w świetny sposób, i co najwazniejsze , absolutnie nie nudzisz dzięki czemu można wiedzieć o co Ci dokładnie chodziło jak to pisałeś.:D
Pieknie zaczałeś przy jedynce, i skonczyłeś na houses of the holy, potem jak wiadomo, im mniej interesujące albumy tym mniej do napisania. Nurtuje mnie jedno tylko najbardziej: Chyba mamy sprzeczne inf. ale jak ja wyczytałem w najnowszej biografii page'a w rozmowie z johnem paulem jonesem, jones zaczał grać na klawiszach na dobre dopiero w 4 albumie, a w 3 jest tylko Since i've been loving you, z nim. Więc nie wiem skąd Ci się to wzięło w thank you, bo ja tam żadnych klawiszy nie słyszę.
Widze że najbardziej uwielbiasz, pierwsze albumy. Zgodze się z Tb, ale night flight i the wanton song to na pewno nie są przeciętne utwory, zwłaszcza the wanton song, genialny riff Jimmy'ego, ale co kto woli. Tak samo jak Ty uważam że płyta jest niespójna, ale była dwópłytowa, Zeppelini wiele w nią włozyli pracy, i naprawde zachwyca dosłownie w nim mieszanka stylów. O wcześniejszych albumach nic nie musze dodawać bo całkowicie się z Tb zgadzam, zwłaszcza to o Stairway ;)
Ja także miałem identyczne nastawienie do Presence co Ty, lecz zmieniłem zdanie, pewnego wieczoru. Nie wiem dlaczego, uważam ten album za genialny, uwielbiam wszystkie utwory, najmniej chyba tea for one, przypomina mi pomieszanie since i've been loving you in my time of dying i the wanton song ;P Ale uwielbiam nobody's fault but mine, for your life, achilles last stand, i royal orleans(whiskers!) :D
In Through The Out Door, Album bardzo średni jak na Zeppelinów, ale jak mówiłem chcieli spróbbować czegoś nowego, bo jak mówił jonesy w jednym z wywiadów : ''To nie jest zespół złączony z muzyków słuchajcyh tego samego, róznimy się od siebie, i tworzac cos razem, zawsze mamy tam swoje 5 minut, swoją inicjatywę, swój pomysł, to własnie nas odróżnia, od innych zespołów, potrafimy stworzyć cos razem wsyzscy, w tym samym stopniu żeby powstało coś świetnego''.
To własnie najbardziej oddaje styl zespołu, byli tak zaje**ście zgrani ze sobą, że w każdym absolutnie każdym kawałku, każdy z nich miał dorzucić swoje trzy grosze, Plant interesował się mistyką folkiem, i historią, page magią i muzyką ostrą, rock and rollową. Jonesy, też rock tylko troche bardziej w stylu the animals, a bonzo, połączenie wszystkiego razem :D Genialnie stworzony zespół. Na dodatek na koncertach wszyscy wiedzieli kiedy kto ma co zagrać zeby to pasowało i tamto brzmiało spójnie, to jest w nich najlepsze. Np https://www.youtube.com/watch?v=h5Jsgi52VFk achilles last stand live in seattle, 1:51 jimmy się pomylił, powinien ejszcze raz zagrać jedną wersję riffu, a już przeszedł do zwrotki, a bonzo i jonesy go poprawili, tak że widzowie tego nie zauważyli :D
Wracając do ITTOD, nalezy jeszcze wspomnieć o In the evening i i'm gonna crawl, a fool in the rain jest dla mnie za duszne :P
Pozdrawiam

cezarywi

Dziękuję za uznanie :)

Co do Floydów, nie jest to do końca prawda. Nie czuję specjalnie ochoty na rozmyślanie nad sensem życia przy psychodelii Barretta, to są wręcz wesołe utwory szalonego geniusz :) Nie ma tam miejsca na takie rzeczy, czysta magia. Co innego Dark Side, ale już The Wall to najbardziej typowo rockowy album i lubię go słuchać właśnie dlatego, że jest to pewnego rodzaju kontrast dla poprzednika Animals. Co komu się podoba, nie mniej nie ma zespołu, który ruszył by mnie bardziej niż właśnie Floydzi, choć jest wiele, które traktuję prawie na równi, w tym właśnie Zeppelinów ;)

Ponowne dzięki za uznanie ;) Ja w Thank You słyszę klawisze, co do tego że grał dopiero od czwórki - może być to prawda, lecz wiedząc, że to on pełnił tą rolę w zespole, automatycznie przyjąłem że to jego sprawka, iż Thank You jest tak piękne ;) Owszem, pierwsze płyty zdecydowanie były bardziej spójne i wszystkie kawałki tworzyły wielkie, rockowe albumy, czego brakowało mi już od Physical Graffiti (ale album obronił się świetnymi kompozycjami). Co do utworów, które wymieniłem jako przeciętne - może same w sobie takie nie są, ale w porównaniu z resztą albumu, nie porywają tak samo i brak im po prostu "tego czegoś".

Presence słuchałem już tyle razy i w tylu okolicznościach, że raczej moja opinia zostanie niezmienna :) To dobry album, i tyle. Po Zeppelinach jednak spodziewałem się ciut więcej ;)

Co do ITTOD i zamieszczonego cytatu - nigdy nie lubiłem, gdy ktoś uznawał coś za dobre tylko dlatego, że jest inne. Na tą chorobę cierpią szczególnie fani Metalliki, którzy traktują ich jako poszukiwaczy nowych horyzontów muzycznych, a tym czasem prawda jest taka, że <mówiąc pospolicie> sprzedali się. Zeppelinom tego nie mogę zarzucić, ale to jednak nie były najlepsze poszukiwania.

O tak, ten zespół rozumiał się bez słów, na scenie widać, że jest między nimi silna, przyjacielska więź i co najważniejsze - muzycznie rozumieli się doskonale, co potwierdza przytoczony przez Ciebie live. Jeśli chodzi o styl zespołu to nie wspomniałem o tym jak gitara Page'a "naśladuje" głos Planta, co wyraźnie słychać w Dazed and Confused :)

Co do tych kompozycji, podtrzymuję opinię. Fool in the Rain fajnie kołyszę, widać że mieli konkretny pomysł na to i zagrali tak jak należy, nie odczułem specjalnej duszności słuchając tego, ale ile głów tyle opinii. ;)

MrCrowley15

No to widać że się zgadzamy, przynajmniej w większości :D Dzięki za fajną dyskusję :D
Bo nie wiem o czym moglibyśmy jeszcze podyskutować, podzielić się opiniami, bo się zgadzamy w większości,chyba że masz jakiś pomysł :D

cezarywi

Houses of the Holy i Presence to słabe płyty.

Ulisseska

Houses Of The Holy owszem, nie licząc the song remains the same, over the hills and far away, the rain song, i no quarter, ale Presence...
To jak najbardziej świetny album, nie jest wcale słaby, jest po prostu surowy i kontrowersyjny, ma wiele wspaniałych momentów które uwielbiam, ale niekoniecznie wybija się sensem w tekście: może poza tea for one i achilles last stand, ale jest jednym z moich ulubionych. Wszyscy tak nisko oceniają ten album bo nie ma w sobie nic z ''tamtego'' stylu Led Zeppelin, ale jakby się wsłuchali,w ciszy, i spokoju doceniliby go, jestem pewien

cezarywi

Moje oceny :
I - 9.5
II - 10
III - 9.5
IV - 10
Houses - 8.5
Physical - 10
Presence - 7.5
In Through - 9
Coda - 6

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones