Guy Ritchie znów spotyka się z Jasonem Stathamem, ale tym razem bez śmieszków. Pierwszy raz kręci coś tak na serio, na zimno, jest nawet mroczno i bezlitośnie. Rasowe, inteligentne i wyśmienicie zrobione kino akcji, heist movie i kino zemsty w jednym. Trzyma za mordę, a Statham gra swoje, czyli wycina chwasty. Warto.
A i owszem, ale w sumie wyszło na to, że nie musiał się nawet zatrudniać w tej firmie. Wystarczyło poczekać aż się wszyscy wytłuką bez jego udziału, który nic nie zmienił, i dokończyć dzieło :)
Gdyby się nie zatrudnił, to co najmniej dwie lub trzy osoby więcej by przeżyły. Młody pewnie by nie udawał bohatera.
Facet po napadzie właściwie nie żyje, a później znajduje się w jego mieszkaniu i go zabija z zimną krwią i tylko lekko kuleje. Bez sensu i składu. Końcówka filmu to totalny gniot
"H." założył "zbroję" tego pierwszego, którego udusił. Widać jak po walce z nim przygląda się co on ma na sobie a już później jak leży po serii z maszynowego od Jan'a jest szybkie zbliżenie i widać tę "zbroję" pod kamizelką kuloodporną. A jak widzieliśmy w trakcie wcześniejszej strzelaniny pod zbrojownią te "zbroje" były dość wytrzymałe. Zatem ta sprawa z grubsza pasowała.
No i prawdopodobnie wtedy gdy zabija tego jednego przy furgonetce, podrzuca telefon do torby. Chyba było to widać w filmie, a nawet na kamerach kiedy odchodzi od jednej z toreb z pieniędzmi.
Wszystko to nie zmienia faktu, że główny bohater jest zdrowo przesadzony ;)
Owszem, ogląda się to przyjemnie, wydaje się na pozór bardziej realistyczne i prawdziwe niż taki john wick, czy nobody, no ale jednak koleś jest grubo ciosanym, wręcz kreskówkowym zakapiorem.
W pierwszej akcji obrony furgonetki strzela bez celowania, praktycznie nie chowając się, kule latają daleko od niego, on trafia wszystkich bezbłędnie...
no ekhem, nie różni się to wiele od gówien z seagalem lub van dammem.